Źródło: materiał własny |
Trening piechura wg Kravera
Chciałbym tutaj zaproponować nowy, inny system fizycznego przygotowania się do wysiłku. Ta metoda jest skierowana do tych, którzy pierwszy raz postanowią na poważnie wziąć się za siebie (choć myślę, że i weteranów będę mógł twórczo zapłodnić – myślą oczywiście).
1. Stan faktyczny – nie czarujcie się, jesteście słabi i nie wytrenowani. Wysiłek fizyczny to dla was zakupy z rodziną lub umycie samochodu. Nawet jeśli wyprowadzacie kilka razy dziennie psa to wasza kondycja leży (przed telewizorem głównie). Zacząć więc trzeba od szczerej samokrytyki i silnego postanowienia – nie poprawy ale drastycznych zmian.
2. Zaczynamy od zwykłych spacerów. Polecam te z psem, każdy rodzinny sierściuch kocha chodzić i jeśli raz go rozruszacie będzie dodatkowym bodźcem żądającym ruchu przez cały dzień. Pierwsze kroki to skromna odległość 3km marszu. Macie na to maksymalnie godzinę. Taki spacer wykonujemy codziennie w dowolnej porze.
3. Po około 3 tygodniach nasze nogi powinny się zahartować już w pewnym stopniu, więc znacząco utrudniamy zabawę. Zwiększamy ilość km do 5, dbając równocześnie o właściwe tempo (początkowo ustalmy granicę godzina i 20 minut ale docelowo schodzimy do maksymalnie godziny). Osiągnięcie tempa marszu 5 km/godzinę to proces dość długotrwały jeśli nie macie marszowej rutyny. Trzeba być cierpliwym i konsekwentnym. Dwie ważne sprawy – po pierwsze nie maszerujemy co dziennie (trzeba wyczuć, kiedy nasz organizm się przemęcza, niemniej po 2-3 dniach marszów należy jeden dzień odpocząć, albo maszerować po prostu co drugi dzień) oraz musimy zacząć inwestować we właściwy strój. Podstawa to buty – każdy „fachowiec” będzie miał własną wizję tego w czym chodzić. Ja mam taką radę – jeśli chodzicie bo leśnych duktach, lasach, terenie – kupcie wysoko wiązane buty – trekkingi, trapery, taktyczne. Wysokie i mocne sznurowanie ocaliło moją nogę już kilkadziesiąt razy. Wystarczy niewielkie zagłębienie zamaskowane liśćmi, korzeń lub kałuża żeby ukrócić naszą żądzę ruchu na kilka miesięcy. Kolejnym wydatkiem będą spodnie – osobiście chodzę zawsze w taktycznych bojówkach różnych maści i typów – w zimie używam splotu nyco twill a latem rip stopu, który jest bardziej przewiewny. Luźne ubrania są ciepłe zimą i chłodne latem aczkolwiek mniej bajeranckie niż wypasione trykoty biegaczy. Góra stroju – jak kto woli, jednak trzeba pamiętać, że przy szybkim marszu znacznie się pocimy – więc nie od rzeczy będzie kilka warstw ubrania. Pamiętajcie o ochronie głowy. Czapka, chusta buff, opaska.
4. Minęło pół roku. Cztery razy w tygodniu „pykacie” swoją piątkę i wracacie do domu mając jeszcze zapas sił. Czas na wyzwanie. Jeden z wolnych dni poświęcamy na coś więcej niż spacerek. Sobota czy niedziela, będzie naszym dniem próby. Tego dnia robimy marsz, który potrwa 3 godziny. Teoretycznie będzie to więc 15 km a praktycznie, ważne żebyśmy minęli barierę 10 km jednorazowo. Pamiętamy, że przy tej długości marszach trzeba mieć z sobą zapas wody oraz coś kalorycznego do zjedzenia. Trzy godziny ostrego marszu to potężny wydatek kaloryczny i solidne obciążenie nóg. Bez dobrych, rozchodzonych butów zrobicie sobie krzywdę. Pęcherze, odciski, bóle stawów skokowych, kolan i pięt – to się zdarza. Trzeba dobrze dobierać tempo, odległość i częstotliwość marszów, żeby się nie zaorać tylko spokojnie zahartować.
5. Minął rok lub półtora – miesięcznie pokonujecie około 100-120 km. Nogi się wzmocniły, oddech się nie rwie, fajki rzuciliście już dawno temu (palący piechur – pocieszny widok).
Rodzina ma was za czuba i zazdrości utraty wagi i wyników badań krwi. Powoli pojawia się niedosyt. Co zrobić, żeby znowu podnieść poprzeczkę ? Można zacząć biegać, można dołożyć w wole dni siłownie lub rower. Nie polecam tego. Nogi regenerują się wolno, obciążanie ich więcej niż 3-4 razy w tygodniu może się zemścić po pewnym czasie. Zresztą, dla preppersa są lepsze sposoby na morderczy trening. Musicie kupić plecak. Nie jakiś wypasiony, ogromny ale taki taktyczny o pojemności 25-40 litrów. Zakupiony plecak wypełniacie butelkami z mineralną. Dlaczego akurat woda ? Bo zawsze można ją bez strachu wylać, gdyby było za ciężko a poza tym, w pierwszych etapach zużyjecie jej dużo więcej niż przed zabraniem plecaka na spacery. Dociążacie swojego garba na jakieś 10 kg i próbujecie utrzymać poprzednie wyniki marszowe. Wiem, że się nie udało. Nie miało prawa się udać. Wiem, że bolą plecy, ramiona, barki. Znam też pojawiające się strupy i otarcia na nerkach – syndromy piechura. Kiedy pierwszy raz zacząłem chodzić z plecakiem moje tempo z 5 km/h spadło do 3,5. Dopiero potem stopniowo zacząłem nadrabiać wyniki – dojście do 5,5 km/h zajęło mi ponad rok. Stopniowe dociążanie plecaka jest dobrym regulatorem intensywności – macie mało czasu na marsz – dorzućcie kilogramów i narzućcie lepsze tempo. Idziecie dalej – odciążcie bagaż. W waszym plecaku powinny się znaleźć rzeczy do jedzenia, wodoodporne poncho i kilka innych dupereli (jak najcięższych, a co!).
6. Nadszedł ostatni etap – rodzina przywykła, że w niedzielę jedzie do Reala sama, żona/mąż sami pytają „idziesz dzisiaj na spacer? bo mam brydża/masaż/plotki umówione” a pod choinkę będą nowe Haixy trekkingowe albo wypasiona manierka z autografem Beara Gryllsa. Deszcz nie jest już przeszkodą tylko wkurzającym utrudnieniem, idąc z rodziną wyprzedzacie ich na deptaku o dziesięć długości (za wolno łażą, co za pokolenie) a zamiast szukać w sieci przecen piwa szperacie za kompasami, mapami, gps-ami, kurtkami i spodniami z setką kieszeni i szybkoschnącym materiałem.
Jeśli doszliście do tego momentu treningu – gratuluje, jesteście już zarażeni ruchem w stylu kamikadze – nikt was nie rozumie, ludzie widzą w was oszołoma a tygodniowa przerwa w ruchu wyzwala w Was furię – tylko na forum preppersów znajdziecie podobnych do Was dekli, więc zapraszamy.
Z plecakiem chodzę od dwóch lat – właśnie muszę go wymienić na nowy, staruszek przetrwał ponad 2 tys. km, zrósł się ze mną tak, że nie czuję go chodząc. Średnia waga jaką stosuje to 10-15 kg. Raz w miesiącu dociążam go do 25 kg i pokonuję jak najszybciej 10 km. Kończąc krótsze marsze w dni powszednie ok. 2 km pokonuję biegnąc ciężkim truchtem. Chodzę wyłącznie po nieutwardzonych trasach (lasy) i wyłącznie w wysokim obuwiu. I tak, jestem uzależniony. Niemniej swój nałóg polecam każdemu. A gdyby, odpukać, miało dojść co do czego, gdyby nasz świat miał się zawalić i mielibyśmy wrócić do transportu „chodzonego” – wiem, że dojdę tam gdzie trzeba i jeszcze sporo sprzętu z sobą wezmę na własnych plecach.
Kraver.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentuj, ale pamiętaj o zachowaniu kultury wypowiedzi.